Zimą 1990 r. Andrzej Blikle, profesor matematyki nie pojechał - jak co roku - na narty do Zakopanego, bo śniegu nie było. Za to poszedł na otwarcie salonu Diora na Nowym Świecie i... załamał się.
- Olśnił mnie wystrój. Nasza cukiernia z malowaną lakierem do kajaków sklejką na ścianach wyglądała bardzo biednie. Oczywiście wtedy wszystkie lokale wyglądały ubogo, nie tylko my, ale Dior zaburzył tę siermiężną stylistykę. Potem, na rogu Książęcej i Nowego Światu, pojawił się równie spektakularnie urządzony salon Forda – zostałem zaproszony na otwarcie goście byli częstowani naszymi wyrobami. Wtedy postanowiłem rozbudować firmę. Miałem 50 lat - opowiada Andrzej Blikle.
Wtedy postanowił rozwinąć firmę. - Miałem poczucie obowiązku zarówno wobec trzech poprzednich pokoleń, które budowały firmę dla mnie, jak i zbliżającego się piątego, którym był mój syn. Chciałem też mieć jakiś wkład w odbudowę polskiej gospodarki - wspomina profesor.
Dziś jeździ z wykładami o kompleksowym zarządzaniu jakością i turkusowej organizacji, ale od ośmiu lat nie zarządza firmą i nie wprowadza tych zasad w życie. Czy chciałby wrócić?
- Ja już na pewno nie, ale mój syn z pewnością. Obecnej sytuacji firmy nie chcę komentować. Powiem tylko, że nie jestem dumny z tego jak teraz wygląda. Ale za to wracam do matematyki. Przygotowuję duży projekt naukowy - przyznaje.
Dalej w wywiadzie:
• Czy galerie handlowe są dobrym miejscem dla A. Blikle?
• Czy życie w domu cukiernika było słodkie?
• O pierwszych wykładach w piwnicy, w tzw. deserowni zakładu cukierniczego na Nowym Świecie.
• Narodziny franczyzy: luksusowych produktów nie da się sprzedawać w biednie wyglądających miejscach.
• Bliny, biała kiełbasa, sery, wędliny i francuskie wina - o delikatesach w Delikatesach A.Blikle.
Komentarze